O pewnych „Igraszkach z diabłem” i nie tylko…
środa, 14 grudnia 2011 02:00

Jeśli są miejsca, które ukształtowały nas takimi, jakimi jesteśmy - to jednym z nich jest szkoła pomagająca szukać uczniom tożsamości…

Zbliżający się jubileusz Zespołu Szkół Technicznych w Olecku skłonił nas wszystkich do sięgnięcia pamięcią wstecz oraz do pewnych refleksji. 
Aby dowiedzieć się więcej  o przeszłości szkoły  zaczęłam dopytywać się nauczycieli, pracowników i absolwentów o ich wspomnienia.  
I tu odnalazłam wiele ciekawych momentów z życia szkoły, a kilkoma z nich chciałabym się z Wami podzielić.

 

 

 

Jeśli są miejsca, które ukształtowały nas takimi, jakimi jesteśmy - to jednym z nich jest szkoła pomagająca szukać uczniom tożsamości…
Zbliżający się jubileusz Zespołu Szkół Technicznych w Olecku skłonił nas wszystkich do sięgnięcia pamięcią wstecz oraz do pewnych refleksji.   Aby dowiedzieć się więcej  o przeszłości szkoły  zaczęłam dopytywać się nauczycieli, pracowników i absolwentów o ich wspomnienia.  I tu odnalazłam wiele ciekawych momentów z życia szkoły, a kilkoma z nich chciałabym się z Wami podzielić.
Zacznę od kółka teatralnego „MY SAMI”. Pomysł na zabawę  w teatr wyszedł od dwójki niekoniecznie pokornych uczniów: Marcina Bojarskiego i Marcina Boratyńskiego. To oni przyszli z prośbą do Pani Aliny Podolskiej, aby pokierowała nimi i pomogła wcielać w życie ich aktorskie zapędy. Po kilku dniach dołączyły do nich Ola Goik i Ela Truchan. Wkrótce grupa liczyła 8 osób. Był to 1994 rok.
Ich pierwszy publiczny występ poświęcony był poezji śpiewanej. Marcin Boratyński jako Edward Stachura, w krótkim przedstawieniu „Pot i łzy” swoją lirycznością dorównywał prawie samemu mistrzowi. Były brawa i wielka radość  z udanego debiutu…

Kolejne teksty były o tematyce narkotykowej. Z okazji Dnia Przeciwdziałania AIDS Marcin Bojarski i Ola Goik napisali dwa teksty autorskie. Potem była inscenizacja i kolejne brawa.
Potencjalni aktorzy, którzy również chcieli zaistnieć na scenie, zgłaszali się sami.  Niektóre osoby były „wyłapywane” przez samą Panią Alinę. Takim przykładem był Marcin Wojczulewicz. „Pewnego razu,  ten zbuntowany, młody człowiek,  zaintrygował mnie tym, w jak  niespotykanie aktorski sposób  tłumaczył mi się ze swojego nieprzygotowania do lekcji. Pomyślałam, że takiego talentu szkoda byłoby nie wykorzystać w bardziej pożytecznym miejscu. Okazja trafiła się szybko. Marcin przeczytał fragment prozy na najbliższym ogólnopolskim konkursie recytatorskim. Co prawda nie zajął tam zaszczytnego pierwszego miejsca, ale dostał propozycję kontynuacji nauki w studium teatralnym w Olsztynie”- opowiada Pani Alina. 
Ponieważ szkoła nie posiadała jeszcze w tych czasach sali gimnastycznej, pokazy artystyczne można było oglądać w świetlicy (obecnie wypożyczalnia i czytelnia). Próby odbywały się popołudniami po zajęciach lekcyjnych, często w czytelni, która mieściła się w internacie nad stołówką. Scenografia i kostiumy do przedstawień wykonywane były przez samych aktorów we własnym zakresie.
„Od momentu kiedy zaczęłam  pracować z kółkiem teatralnym – wspomina Pani Alina - zauważyłam u młodzieży zmianę stosunku do mnie. Stali się bardziej otwarci, ale także zaczęli zwracać się do mnie z większym szacunkiem. To było bardzo miłe.”

Największym przedsięwzięciem były „Igraszki z diabłem” – komedia w 10 odsłonach według inscenizacji Leona Schillera. Przygotowania trwały cały rok, ale nigdy nie wystawiono jej w całości. W gronie aktorów tego spektaklu pojawili się m.in.  Artur Kiełkucki jako rozbójnik Sarka-Farka oraz Darek Nalewajko (obecny Pan od historii) grający rolę Pustelnika. „Zgłosiłem się sam – wspomina Pan Darek – nie po to, żeby zapunktować przed nauczycielem, bo oceny miałem niezłe. Byłem jednym z tych, którzy  wierzyli  w ideały. Chciałem  wziąć udział w czymś ważnym i ciekawym. Zaimponowali mi moi koledzy, którzy zadebiutowali piosenkami Stachury. Sentyment do tej poezji pozostał mi do dziś. Zabawa w aktora była dla mnie niezapomnianym doświadczeniem. Atmosfera na próbach była na tyle motywująca do pracy, że nie zniechęciły mnie trudy wieczornych powrotów do domu, a musiałem wtedy dojeżdżać  autobusem prawie 20 km.”
Radość tworzenia nowych rzeczy zaowocowała kolejnymi tekstami. Inspiracją byli także autorzy lektur. I tak powstała „Szkolna śpiewogra dziadowska” i „Lekcja Gombrowicza”. Pojawiły się też dwa tzw. ”dobre duchy”. Byli to Bogdan Kulik i Grzegorz Muster.
Dalszy etap to era teledysków czyli  krótkich humorystycznych scenek  wykorzystujących fragmenty popularnych piosenek.
Od 2005 r. dowodzenie występami artystycznymi przejęła Pani Marta Gogacz – opiekun Samorządu Szkolnego.

W 2007 r. powstał pomysł spisania legendy dotyczącej zamku, istniejącej do tej pory tylko w opowieściach. Tekst, w formie wierszowanej i po trosze humorystycznej, napisali: Monika Dziobkowska, Piotr Bartosiński i Artur Prokop. Główne role zagrali  Kasia Grabowska  i Paweł Kulesza – ludowych bajarzy, Sylwia Grodzicka - królewną i Bartek Barwiński – rybaka oraz cała ekipa chłopaków z ówczesnej klasy Pana Dariusza Nalewajko. Legenda wystawiana była kilka razy np. na targach szkolnych, pożegnaniu maturzystów i Dniu Światowym i za każdym razem kończyła się gromkimi brawami publiczności.
Od 1995 roku rozpoczął swoją działalność także chór szkolny pod batutą Pana Jana Orlika. Na początku był to dwugłosowy chór żeński. Wiosną następnego roku dołączyło trzech chłopaków, potem następni i tak uzbierało się około 30 osób. Najpierw wykonywali  popularne kolędy na szkolnych jasełkach, potem w kościele. Próby odbywały się w zamku.
„Pamiętam, jak pewnego dnia – wspomina Pan Jan Orlik - pod oknem Sali, w której ćwiczyliśmy, zebrała się grupka młodzieży i swoimi krzykami zagłuszała nam próbę. Wyjrzałem i zawołałem do siebie rosłego chłopaka, który wydawał się przewodzić tym chuligańskim wyczynom. Jego postawa oraz wygląd (miał mnóstwo kolczyków i wiszących łańcuchów) mówiły same za siebie, że do pokornych osób to on nie należy. Byłem trochę na niego zły, ale spokojnie powiedziałem coś w stylu, próbując nieporadnie użyć jego języka, że skoro jest taki odważny by krzyczeć pod szkolnymi oknami, to może by spożytkował swój doniosły głos i spróbował z nami zaśpiewać. Na początku opierał się, ale w końcu uległ, a co najdziwniejsze spodobało mu się. Za czasem okazało się, że miał świetne poczucie rytmu. W miarę upływu czasu zaczął nawet imponować mi swoją dociekliwością i zapałem. Przyprowadził w końcu, o dziwo, swoich nieokiełznanych kolegów. W rezultacie, mogę powiedzieć, że Artur Kiełkucki stał się wręcz filarem całego chóru.”
W 1999 roku, przed pamiętną wizytą Jana Pawła II w Ełku, chór liczył aż 88 osób. Był to czterogłosowy, można powiedzieć profesjonalny, chór mający w swoim repertuarze ponad 30 utworów, w tym kilka po łacinie. Przygotowania do udziału we mszy z okazji wizyty papieskiej trwały rok. Przez kolejne lata chór zdobył jeszcze wiele nagród, ale występ w Ełku był dla wszystkich  szczególnym wyróżnieniem.
„Mile wspominam te czasy.  Lubiłem pracę z młodzieżą. Ci wszyscy na pozór niepokorni, zbuntowani i często trudni do opanowania młodzi ludzie byli  bardzo wartościowi , kontaktowi  i jakże kreatywni”- podsumowuje Pan Jan Orlik.

Nie sposób wymienić i opisać wszystkie ciekawe postacie, o których wiele dowiedziałam się w czasie moich poszukiwań, ale zapewniam Was, że lista jest nieprzyzwoicie długa. I nie wiem czy to magia murów zamkowych owianych starą legendą, czy zwykły zbieg okoliczności, ale wierzę, że jakaś bliżej nieokreślona siła przyciągała wielu ludzi, u których właśnie tutaj wydobywały się ukryte talenty i pasje.

mdk